Przywykłam do walonek - Zgromadzenie Księży Marianów - Tajynsza

Idź do spisu treści

Menu główne:

Przywykłam do walonek

... > Wspomnienia


Bardzo chciałam jechać pociągiem. Nie mogłam się wprost doczekać. Nie zdawałam sobie zupełnie sprawy, jak będzie wyglądać nasze dalsze życie, nawet o tym nie myślałam. Z domu rodzice wzięli trochę mebli, konie, krowę i jedzenie. Wywieziono nas do Kazachstanu. Podczas jazdy ludzie śpiewali piosenki. Cieszyli się, bo p
o drodze widzieli kwiatki, lasy... W czasie postojów mama doiła krowę, a ojciec kosił trawę. I przez to koszenie nie zdążył dobiec do odjeżdżającego pociągu. Po 24 godzinach dojechał.

Wieźli nas samochodami z Tajynszy na “toczkę 7”, a stamtąd do Krasnokijewki. Później wyrzucali nas z samochodów jak węgiel. Na miejscu stały namioty. Każdy chciał jak najszybciej do niego wejść, ponieważ padał deszcz. Był piec z gliny, więc mama upiekła chleb. Później jak przywieźli konie to zwożono nimi glinę i trawę. Wyrabiano z tego cegły - samany i z takiego materiału budowano domy - ziemianki.

Pano
wał reżym komendancki. Z Krasnokijewki nigdzie nie wypuszczano, chyba, że za zgodą komendanta. Poczta była w Biełojarce. Przywykłam do walonek, których wcześniej na oczy nie widziałam. Wszy były wszędzie.

Uczyłam się po rosyjsku, bo inaczej nie można było. Ukończyłam tylko 1 klasę. Do szkoły przestałam chodzić po śmierci mamy, która zmarła 1 maja 1938 roku. Musiałam zająć się domem.

W czasie wojny dużo pracowałam. Wrzucałam worki z ziarnem na konie, ładowałam na przyczepy i samochody. Byłam sierotą, bo i ojca w 37 gdzieś zabrali. Mieszkałam z bratem, a po jego ślubie też z bratową. Bratowa na weselu miała piękną białą suknię, później mi ją podarowała.

Leokadia Juchowa

 
Wróć do spisu treści | Wróć do menu głównego