Mówiono nam, że w Kazachstanie jedwab rośnie - Zgromadzenie Księży Marianów - Tajynsza

Idź do spisu treści

Menu główne:

Mówiono nam, że w Kazachstanie jedwab rośnie

... > Wspomnienia


W
1937 roku wysłali nas tutaj nie wiadomo dlaczego. Było to w maju. Miałam wtedy 7 lat. Jechaliśmy w wagonie ściśnięci jak śledzie w beczce. Dzieci bardzo się cieszyły. Mówiono nam, że w Kazachstanie jedwab rośnie i z tego powodu byliśmy uradowani, że on tam jest i nie trzeba będzie kupować go w sklepie. Myśleliśmy, że będziemy sobie szyli z niego bluzeczki i spódniczki. Nie mogliśmy się doczekać przyjazdu do Kazachstanu. A kiedy w końcu przyjechaliśmy, rzuciliśmy się w trawę, a tam nie było nic. Rodzice mówili, żeby nie odchodzić daleko, bo możemy zabłądzić w stepie. Najgorsze, że nie było jedwabiu.

Nie było nawet wody, dzieliliśmy się każdą jej kroplą. Kiedy wybudowano studnię służyła ona i ludziom i zwierzętom. Pojono konie, krowy i wielbłądy. Starzy ludzie przywiązywali do sznurka jakieś naczynie i takim sposobem dostawali z niej wodę. Przed studnią zawsze była kolejka. Nie było sklepu, szpitala. Na wyżywanie nas tu rzucili, jak bydło w trawę. Bóg dał i jakoś wyżyliśmy.

Na początku mieszkaliśmy w brezentowych namiotach. W jednym po kilka rodzin. Spaliśmy jak na narach. Kosiliśmy kowyl i na nim spaliśmy. Później wybudowano ziemianki. Moim zadaniem było gotowanie jedzenia dla rodziców, żeby mieli ciepły posiłek kiedy wracali z pracy. Do wsi przywozili trochę cukru i mąki, ale nie można było tego kupić w takiej ilości, jakiej by się chciało. Z rana i wieczorem rodzice musieli meldować się w komendanturze. Sprawdzano czy człowiek jest czy nie uciekł.

Pierws
zą pracą zesłańców było budowanie ziemianek, żeby mieć w czym mieszkać. Na drugi rok dali traktory, pługi, brony, pszenicę, jęczmień i byki. Trzeba było orać step, a ziarno siać rękoma z przepasanego fartucha. Zboże młócono cepami. Na żarnach mieliliśmy pszenicę i otrzymywaliśmy mąkę, krupy. Jeżeli rodzina była wielodzietna to dawano jej krowę. Kto miał pieniądze mógł sobie sam ją kupić. Pomidorów i ogórków nie było.

Rzeczy przywiezione z Ukrainy szybko się rozchodziły, bo właściwie ludzie wymieniali je na chleb, mleko, czosnek, jajka. Szło się np. do Andriejewki czy Nowodworowki, nawet 20-30 km z workiem ziarna na plecach, żeby coś za nie dostać. Komendant pozwalał opuszczać wioskę, ale nie można się było spóźniać i trzeba było wracać na czas.

Dzieci bardzo
chciały się uczyć, była przeogromna chęć uczenia się i chodzenia do szkoły. Kto nie przeżył tego, co my, nie pojmie, jak wielkie było to pragnienie. Z jednej książki uczyło się kilka osób. Nie jeść, nie spać, aby tylko móc się czegoś nowego nauczyć. Po przyjściu ze szkoły od razu siadano do odrabiania lekcji. Jak się nauczyłam 1 lub 2 liter byłam bardzo szczęśliwa. Tutaj były tylko cztery klasy. Chciałam zostać nauczycielką, ale nie udało się. Oj. jakże ja byłam szczęśliwa, kiedy moja córka poszła uczyć się na nauczycielkę!

Teofila Górnicka



 
Wróć do spisu treści | Wróć do menu głównego