Matka Boża z rybami - Zgromadzenie Księży Marianów - Tajynsza

Idź do spisu treści

Menu główne:

Matka Boża z rybami

... > Wspomnienia


30 stycznia 2006 roku wybrałem się do wioski Oziomoje, 120 km od Czkałowa. Oziomoje to “wyjątkowa” wieś. Zamieszkiwana jest w 90% przez Polaków. Kiedy wjeżdżałem do niej samochodem mile zaskoczył mnie napis na tablicy informacyjnej. Było tam: OZIORNOJE. PARAFIA KRÓLOWEJ POKOJU. Nigdzie wcześniej na terytorium Rosji i Kazachstanu nie spotkałem nazwy wsi z religijnym "dopiskiem".

Oziomoje jest ważnym ośrodkiem kultu Matki Bożej, o czym świadczą piesze pielgrzymki z okolicznych miejscowości. Stworzono tutaj sanktuarium Królowej Pokoju. W 1993 roku został konsekrowany kościół, a 2 lata później bp Jan Lenga MIC oddał w opiekę Matki Bożej Królowej Pokoju Kazachstan i całą Azję Środkową. W 1997 r. Oziomoje było świadkiem dwóch wydarzeń. Na pobliskiej Sopce Wołyńskiej - wzgórzu widocznym z odległości kilkunastu kilometrów ustawiono krzyż - pomnik martyrologii setek tysięcy ofiar komunizmu pomordowanych w rejonie tajynszyńskim. Obok niego ustawiono kamień z wyrytym napisem: "Bogu - chwała, ludziom - pokój, męczennikom - Królestwo Boże, narodowi kazachskiemu - rozkwit". Niemalże w tym samym czasie do Oziomoje przywieziono figurę Matki Bożej Fatimskiej, peregrynującą przez dawny Związek Radziecki. Wtedy też została odsłonięta figura Matki Bożej z Rybami, która szybko została otoczona kultem wiernych. Właśnie ta figura bardzo mnie zainteresowała i za wszelką cenę chciałem ją zobaczyć. W rozmowie z panią Lonią Korczyńską i jej matką Anną Białas dowiedziałem się wielu interesujących rzeczy na temat okoliczności, w jakich została ona tutaj umieszczona. Wielu ludzi twierdzi, że w wiosce w ciągu jednego dnia powstało jezioro - stąd nazwa wsi (ros. Oziomoje - Jeziorne) - w którym pojawiły się ryby. Dzięki nim ludzie mogli przeżyć trudne zesłańcze i wojenne czasy. W tamtym okresie brakowało żywności. Ryby z tego jeziora uratowały więc Polaków i Kazachów od śmierci. Uznano to za cud, ponieważ jakby w tym konkretnym miejscu i w tym czasie, kiedy ludzie zdani byli tylko na siebie pojawiło się to jezioro i ich uratowało. "Jezioro powstało na Zwiastowanie" - twierdzi pani Lonia. Lonia Korczyńska pamięta, że karpie z tego jeziora były bardzo smaczne. Robiono z nich wszelkie potrawy i przyrządzano na wiele sposobów. Było ich mnóstwo.

Anna Białas, 86 letnia kobieta (deportowana w 1936 r. z Ukrainy), opowiadała, że w 1940 roku bezustannie padały deszcze, ziemia zamarzała i odmarzała, padał śnieg i tak na zmianę. Ni stąd ni zowąd, w ciągu jednego dnia wszystko się roztopiło i pojawiło się bardzo dużo wody, a w zagłębieniu powstało jezioro. Po pewnym czasie przyjechała władza z Kokszetau i przywiozła ryby, które wpuszczono do nowopowstałego zbiornika. Jezioro miało głębokość 5 metrów i długość 5 km. Ryb w nim było tyle, że wystarczało ich nie tylko dla wyżywienia wsi i rejonu, ale także i dla głodującej Karagandy. Do Oziomoje przylatywały samoloty transportowe, które zabierały nadmiar ryb. I takim oto sposobem ludzie mieli co jeść i przeżyli ciężkie czasy. Jezioro wyschło w 1955 roku.

Postanowiłem porozmawiać z jeszcze jedną osobą, pamiętającą tamte trudne czasy. Udałem się do 77 letniego Marcina Słobody, który powiedział mi, że na drugi rok od powstania jeziora wpuszczono do niego karasie. Każdy mężczyzna i chłopak w wiosce umiał związać z nitek sieci, żeby złowić rybę, której było bardzo dużo, a i jezioro było ogromne - w 1950 r. była tu nawet powódź. Karasie były tłuste, ponieważ miały co jeść (zachodni wiatr ze stepu przynosił trawę, drobne żyjątka i ziarno) i cudownie pachniały. Miały też smaczną skórkę, z której robiono galaretę. Ludzie przyrządzali z ryb także kotlety, gotowali i smażyli. Na zimę solili ich całe beczki. Od jeziora poprowadzono przez wieś trzy kanały w celu pozyskania "bieżącej" wody. Pan Marcin twierdzi, że w tym samym miejscu dwa razy było już kiedyś jezioro, bo tak mówili Kazachowie. Kiedy jezioro wyschło, na jego dnie rozrósł się piołun, bardzo wysoki i gruby. Było więc czym palić w piecu. I to też był dla nich wszystkich ratunek. Żona Marcina Słobody dodała jeszcze: "Teraz ludzie nie żyją, a panują. I nie wiedzą co to jest głód. A my wiemy".

Po takiej dozie informacji udałem się do słynnej figury Matki Bożej. W jedną stronę szedłem 20 minut. Niektórzy twierdzą, że ta figura ustawiona jest dokładnie pośrodku byłego jeziora. Ale kiedy do niej doszedłem, utwierdziłem się w przekonaniu, że tak być nie może. Stoi ona na brzegu, przy gromadzie ogromnych kamieni, do których sięgała woda. Ale rzeczywiście jezioro było duże. I kiedy tak stanąłem przy tym wysokim słupie, na którym umieszczono niewielkich rozmiarów, wykonaną z mosiądzu, figurę Matki Bożej z Rybami (trzyma je w lewej ręce w sieci) powiedziałem do siebie w duchu: "Dziękuję Ci". I w tym samym momencie zza chmur wyszło piękne zachodzące już słońce i oświetliło mi twarz. Zaśmiałem się sam do siebie. Czyżby to był jakiś znak?! Słońce długo jeszcze nie zachodziło za horyzont, a ja z kotłującymi się w sobie myślami wróciłem do wioski.

Z tego wszystkiego istotne i zarazem ważne jest to, że ludzie w tej wsi są bardzo mili, życzliwi, pobożni, dobrzy i radośni. I to jest wielki cud, do którego nikt nie może mieć wątpliwości.


Andrzej Malinowski
Przedruk za: Głos Polski, Nr 15 (kwiecień - maj - czerwiec 2006)


 
Wróć do spisu treści | Wróć do menu głównego