Wspomnienia z Kazachstanu - część 1 - Zgromadzenie Księży Marianów - Tajynsza

Idź do spisu treści

Menu główne:

Wspomnienia z Kazachstanu - część 1

... > Wspomnienia > Wspomnienia z Kazachstanu


Nazywam się Zofia Wonka, po mężu Galina. Urodziłam się 15.IV.1930 r. Pochodzę z Leska, obecnie woj. krośnieńskie (do 1939r. lwowskie). Do sierpnia 1939r. mój Ojciec był strażnikiem miejskim. W sierpniu 1939 r. został powołany do Obrony Narodowej. W czasie działań wojennych znalazł się na Węgrzech i przebywał tam w obozie dla internowanych żołnierzy polskich. Po wkroczeniu Niemców na Węgry został wywieziony do Niemiec, gdzie pracował w fabryce części do samolotów traktowany jak niewolnik.

W dniu 13.IV.1940 r. o godz. 3:00 nad ranem obudziło nas pukanie do okna i głos sąsiada, Stanisława Romowicza (Ukraińca), który, wołał moją Mamę: - „pani Wonkowa, niech pani otwiera, ja nie jestem sam, jest NKWD!” Na kilkakrotne wołanie sąsiada, Mama nie otworzyła. Dopiero jak usłyszała w języku rosyjskim "chaziajka atkrywaj zdzies NKWD", wstała, zapaliła lampę i wyszła otworzyć drzwi. Za chwilę weszła z podniesionymi rękami, za nią Romowicz niosący lampę, komandor za nim komandir NKWD i dwóch krasnoarmiejców uzbrojonych w karabiny i bagnety na ostro. Sąsiad i komandir rozsiedli się przy stole, Mama stała nadal z podniesionymi rękami. Komandir rozłożył papiery, pytał Mamę o nazwisko, imię i adres. Mama odpowiedziała. Później kazał mówić sąsiadowi, a ten wypowiedział następujące słowa: „Przyszedłem poświadczyć, że pani mąż uciekł przed Sowietami, bo nie chciał sowieckiej własti służyć, że pani przechowuje pistolet, i że pani nie może tu mieszkać, bo jest blisko granica na Sanie, a pani może zajmować się szpiegostwem." Na te słowa Mama płacząc powiedziała: „Dlaczego pan kłamie? Pan wie, że mój mąż nie uciekł przed sowietami, ani ja nie przechowuję broni, ani nie interesuje mnie szpiegostwo”. Wtenczas Romowicz powiedział: „Niech pani dużo nie gada, bo pojedzie jeszcze nie tam gdzie ma jechać. Komandir zapytał Romowicza, „Szto ona gaworit?” On odpowiedział, że Mama powiedziała, że nie odda broni i nigdzie nie chce jechać. Komandir pozwolił Mamie opuścić ręce i powiedział "Choziajka, oddaj dobrowolno orużje, my tiebia peresylim tolko w druguju obłast, ty zdzies nie możesz pereżywat, budiesz szpionażom zanimatsia". Mama odpowiedziała: „Nie mam pistoletu, mąż oddał do Magistratu, bo to był służbowy”. Wtenczas komandir powiedział "Sdiełajem obisk". Przeszukali mieszkanie i nie znaleźli. W protokole napisał "Wo wremia obiska orużja nie obnarużeuo". Protokół ten podpisał komandir, świadek Romowicz i moja Mama. Później komandir spisał umeblowanie i powiedział "Choziajka, sobirajsia, adiewaj dietki, skoro przyjedut podwody pojediesz”.

Mama strasznie płakała, ale widząc, że to nie żarty zaczęła pakować pościel i odzież, do czego się dało. Sąsiad widząc, że komandir nie zabrania Mamie zabierać naszych rzeczy kilka razy szeptał mu do ucha, żeby nie pozwalał, a ten odpowiadał na głos "Pust zabirajet". Do tego jeszcze komandir pozwolił naszej sąsiadce pani Joannie Boraczysiskiej, starej kobiecie, wejść do mieszkania i pożegnać się. Sąsiadka przy okazji przyniosła kilka worków i torby, żeby Mama miała do czego się pakować. Nam pozwolono zabrać wszystko: odzież, pościel i naczynia kuchenne, maszynę do szycia "Singer" kupioną w 1939r. Sąsiad Romowicz nic nie skorzystał, pomimo starań jego brata Władysława, żeby jeszcze z nami pojechała nasza ciocia (Ojca siostra, która razem z nami nawet nie mieszkała). Gdy ją zawiadomili, że bratową wywożą, przybiegła pożegnać się. Komandir widząc, że ma to samo nazwisko kazał Jej z nami jechać.

O godz. 7:00 już siedzieliśmy na wozie, a wszystkie rzeczy umieszczone zostały na drugim. W domu miało zostać ciasto - rozczyn na chleb, który Mama zrobiła w nocy przed przyjściem NKWD, mąka oraz drewno do upieczenia chleba, ale komandir pozwolił zabrać to wszystko sąsiadce Władysłwie Woźniak, żeby upiekła chleb. Polecił też zajęcie się naszą krową. Po naszym wyjściu z mieszkania drzwi zostały zapieczętowane. Komadir i sąsiad odeszli, a krasnoarmiejcy asystowali nam podczas podróży. Do stacji kolejowej Olszanica oddalonej kilka kilometrów od Leska. Tam już czekały na nas wagony towarowe z zakratowanymi kolczastym drutem oknami.

W wagonach było bardzo ciasno. Ludzie mieli legowiska na podłodze i półkach. Nas umieszczono na najwyższej półce, pod sufitem. Jeszcze zanim pociąg z nami odjechał, przyjechali pożegnać się Mamy Rodzice i Brat. Przywieźli trochę żywności oraz trochę rzeczy i pościel dla Cioci, która była tylko w tym, co miała na sobie. Pociąg dojechał do Przemyśla. Tam przeładowano nas do towarowych wagonów rosyjskich, o wiele większych, na szeroki tor.


Ciąd dalszy nastąpi...

Zofia Wonka
Przedruk za: Głos Polski, Nr. 25 (październik - listopad - grudzień 2008)


...czytaj dalej...

 
Wróć do spisu treści | Wróć do menu głównego