Wspomnienia z Kazachstanu - część 6 - Zgromadzenie Księży Marianów - Tajynsza

Idź do spisu treści

Menu główne:

Wspomnienia z Kazachstanu - część 6

... > Wspomnienia > Wspomnienia z Kazachstanu


Najbardziej obawiałam się, że jeśli w krótkim czasie nie wyjedziemy, zabiorą nas do „Diet-Domu”, że Polacy wrócą do Polski, a my zostaniemy w Rosji, bo byłyśmy małoletnie i może nikt nigdy nie upomni się o nas. Mieszkałyśmy u pani Biodrowiczowej w kuchni, miałyśmy żelazne, dość szerokie łóżko, które dla trzech chudzielców wystarczyło.


Pomału dochodziłam do zdrowia po tyfusie, zawroty głowy ustępowały, włosy przestawały wypadać, tylko miałam apetyt, a jeść nie było co. Głód bardzo dokuczał. Musiałam sobie dawać radę, bo miałam 2 siostry, którymi musiałam się opiekować. Trzeba było je wyżywić, choć raz na dzień, żeby dostały coś do jedzenia, żeby dusza nie wyszła z ciała.


Przyszła wiosna 1945 r. Wkoło wsi były pola, na których zostało zboże. Może już nie było komu zebrać, gdyż mieszkańców wysiedlono? Na tych nieskoszonych ścierniach było dużo nieforemnych, jak gdyby grobów. Początkowo myśleliśmy, że są to groby poległych żołnierzy, ale ktoś przypadkowo odkrył taką mogiłę. Była pełna kłosów zboża. Były to kopce zrobione przez chomiki. Dzięki chomikom można więc było zdobyć zboże. Z kopców zdejmowaliśmy warstwę ziemi i wybieraliśmy te kłosy, które nie były zrośnięte. Można było się pożywić. Jak było zboże, była mąka i kasza, choć niewiele. Ludzi było dużo, wszyscy chodzili do kopców po kłosy.


We wsi zaczęto organizować kołchoz. Przywieźli duży transport Ukraińców z całym dobytkiem. Byli to Ukraińcy z Wołynia. Oni mieli prawo zabrać ze sobą wszystko, co posiadali, w każdej ilości. Dużo domów było jeszcze pustych, gdyż Polacy nie zajęli wszystkich i dużo ludzi zmarło. Domy te zajmowali Ukraińcy. Nie podobało im się, że zostali wysiedleni. Zaczęli uciekać, ale zawracali z powrotem.
Dorośli Polacy trochę pracowali w kołchozie na wiosnę. Trzeba było ugory zaorać i poobsiewać.

Nareszcie wojna się skończyła. Dowiedzieliśmy się o tym trochę z opóźnieniem. Była wielka radość. Mieliśmy coraz większą nadzieję na powrót do Polski.
Minęło lato, przyszła jesień, była praca w kołchozie przy zbiorze kukurydzy. Polacy pracowali dorywczo w kołchozie. Wiadomo było, że jesteśmy tymczasowo. Co odważniejsi z młodzieży zaczęli ryzykować, jechali na własną rękę, przeważnie bez biletów, towarowymi pociągami do Lwowa. Tam już był czynny Urząd Repatriacyjny. Wydawali karty zezwolenia na wyjazd do Polski. Po wyjeździe grupy młodzieży za kilka tygodni, nadszedł list, żeby przyjeżdżać śmiało. Trzeba było zdobyć pieniądze, żeby mieć za co kupić bimbru od Ukraińców, którzy go produkowali. Bimber był potrzebny dla kolejarzy na łapówkę. Już nie miałam nic do sprzedania, oprócz Ojca garnituru, który przetrwał najdłużej. Polacy szli na bazar do Odessy, dałam żeby mi sprzedali. Kupił jakiś Cygan za gotówkę.

Pani Biodrowiczowa postanowiła jechać do Lwowa i mnie namówiła, bo naprawdę nie mieliśmy po co tam dłużej zostawać. Ona już niczego nie miała, żeby sprzedać. Dałam jej te pieniądze, żeby rozporządzała. Zostałyśmy już tylko w tym, co na sobie, z jednym tobołkiem, ze zniszczoną poduszką i pierzyną. Postanowiłyśmy jechać.


Upiekłam kilka placków z reszty mąki. Poszłam z siostrami na cmentarz, zaniosłyśmy trochę zielonych gałązek, pomodliłyśmy się, pożegnałyśmy groby. Wzięłam po kilka grudek ziemi z grobów Mamy i Cioci, którą to ziemię przechowuję po dzień dzisiejszy jak relikwie.
Wróciłyśmy z Cmentarza do domu i w tym dniu, a było to 23.XI.1945 r., wieczorem wyjechaliśmy w kilka rodzin wynajętą ciężarówką do stacji kolejowej Waterłowo. Kierowca jechał z kołchozu służbowo. Załatwiono to z kolejarzami za bimber i pieniądze.

Wsadzili nas do pustego towarowego wagonu. Pociąg jechał w kierunku Lwowa. Nakazywali tylko, żeby na postoju siedzieć cicho. I tak parę razy przesiadaliśmy się do innych pociągów. Wyrzucali nas jak otworzyli wagon jako pusty. Za każdym razem kolejarzom trzeba było coś dać. Po kilku dniach dojechaliśmy do Lwowa, w wagonie krytym, w którym była załadowana dość gruba warstwa rudy żelaznej. Byliśmy wszyscy umorusani i przeziębieni. Od tej rudy ciągnęło zimno jak od żelaza.


We Lwowie umieszczono nas w schronisku. Była to dość obszerna kamienica, której parter odstąpiły siostry zakonne. Kilka pokoi zajmowali ludzie. Nie było w nich żadnych mebli, tylko na podłogach legowiska z resztek pościeli i zawszonych łachmanów. Tak było ciasno, że trudno było przejść, gdy ktoś musiał wyjść po zapełnieniu całej podłogi. We Lwowie byłyśmy kilkanaście dni.

Ciąd dalszy nastąpi...


Zofia Wonka
Przedruk za: Głos Polski,
Nr 30 (styczeń - luty - marzec 2010)



...czytaj dalej...

 
Wróć do spisu treści | Wróć do menu głównego