Wspomnienia z Kazachstanu - część 7 - Zgromadzenie Księży Marianów - Tajynsza

Idź do spisu treści

Menu główne:

Wspomnienia z Kazachstanu - część 7

... > Wspomnienia > Wspomnienia z Kazachstanu


Pani Biodrowiczowa kilka razy chodziła do Urzędu Repatriacyjnego, póki nie dostała karty na wyjazd. Miała duże trudności przez nas. Posądzono ją, że wiezie nie wiadomo czyje dzieci. Przedstawiała dokumenty naszej Mamy, ale to dla nich było za mało wiarygodne. W końcu udało się. Wpisali nas do Jej Karty Repatriacyjnej.


Gdy już wszystko było załatwione, ze stacji we Lwowie dojechaliśmy do Przemyśla. W Medyce była kontrola, sprawdzali wszystkim dokumenty dokładnie. Powstała panika, że Rosjanie będą odbierać złoto pasażerom pociągu, bo jechało do Polski kilka wagonów osobowych Polaków i Żydów i niektórzy jeszcze co nieco posiadali.


Ja też obawiałam się, bo wiozłam na szyi zawieszony woreczek, a w nim pamiątki rodzinne: złote obrączki ślubne rodziców, złoty zegarek po Babci, Ojca Matce, kolczyki złote po Mamie. Dałam jednej znajomej dziewczynie, ona miała przekłute uszy i mogła założyć kolczyki. 16 grudnia 1945 r. przekroczyliśmy granicę.


Całą drogę opiekowała się nami pani Biodrowiczowa z córkami. Dużo Im zawdzięczam i nadal mile wspominam.


W Nowym Sączu, gdy czekałyśmy na pociąg do Zagórza, spotkał nas na poczekalni młody człowiek, który zainteresował się takimi obdartymi dziećmi. Zapytał, dokąd jedziemy i skąd wracamy? Okazało się, że to nasz kuzyn, Jan Berezik z Leska. I tak poznaliśmy się po 6 latach nieobecności. Zaraz nam kupił w bufecie gorący posiłek. Przywiózł nas do swojej Matki, a naszej Cioci. W miarę możności Rodzina i Opieka Społeczna nam pomagała.


O Ojcu nie wiedziałyśmy nic. Byłyśmy traktowane jako sieroty. Była propozycja umieszczenia nas w sierocińcu. Moje siostry na wiadomość o tym płakały i prosiły mnie, żeby ich nigdzie nie oddawać, że chcą być ze mną. Miałyśmy być rozłączone, one razem, ja osobno, bo miałam już prawie 16 lat. Żal mi było sióstr i na razie nie chciałam ich nigdzie oddać. Obie poszły do szkoły, a ja byłam w domu. Wszystko robiłam sama, tak jak umiałam i potrafiłam. Mieszkałyśmy w naszym domu w Lesku.


W lecie 1946 r. odnalazł się nasz Ojciec. Po powrocie z Niemiec zamieszkał w Lubsku na Ziemiach Odzyskanych od sierpnia 1945 r. Ojciec, gdy tylko dowiedział się, że z Rosji nadchodzą transporty z zesłańcami, napisał list do naszej Cioci, Mamy siostry, Ludwiki Szatkowskiej do Nadolan k/Sanoka i pytał czy nie ma wiadomości o nas. Ciocia mu odpisała, że dzieci wróciły same do Leska. Zaraz do nas napisał i niedługo przyjechał. Chciał nas zabrać na zachód, ale ja nie chciałam, płakałam. Żal mi było nasz dom znowu zostawiać.


Ojciec zabrał średnią siostrę i pojechał. Ja zostałam z najmłodszą. Ciężko nam się żyło. Ojciec przysyłał nam pieniądze, ale nie za wiele, nie zarabiał dużo. Za rok sama napisałam, żeby przyjechał po nas. I tak po raz drugi opuściłam rodzinne strony na zawsze. Od 10.VII.1947 r. mieszkam w Lubsku.


Opisałam nasze przeżycia i poniewierkę na zesłaniu w skrócie i może niezbyt dokładnie. Po tylu latach, dopiero w 1989 r. przyjęto mnie do Związku Sybiraków. Musiałam wypełnić formularz i w miarę możliwości, co pamiętałam, opisać.



Zofia Wonka
Przedruk za: Głos Polski,
Nr. 31 (kwiecień - maj - czerwiec 2010)

 
Wróć do spisu treści | Wróć do menu głównego